— Tylko z masą rumu, pani dobrodziejko — przypomniał gość nieżenowany, jak gdyby w publicznej dysponował gospodzie.
— To jakiś prostak bez wychowania! wyszepnęła pani sędzina urażona. — Rum będzie przecież na stole, każdy z panów może sobie dolać według upodobania — dorzuciła głośno, z widocznym ucinkiem.
— Wybornie, wyśmienicie — zawołał wesoło Katilina. — Obaczycie państwo, jak zaraz inaczej pójdzie cały tok rozmowy.
Pan Girgilewicz uśmiechnął się z zadowoleniem i z cicha cmoknął językiem. Upomnienie się pana Damazego przypadło mu wielce do smaku, bo i on jest tego zdania, że czaj, jeśli nie chce uchodzić za rumianek, albo za centurję, musi być mocny jak sto djabłów, taj tylko.
Dzięki tej sporej flaszy wcale nie złego rumu a wybornemu przykładowi i ciągłym zachętom Katiliny, całe towarzystwo po jednej szklance w lepszym i weselszym ujrzało się humorze niż kiedy indziej po trzech lub czterech.
Pani sędzina wyniosła się do swego pokoju, a pan Damazy zapaliwszy fajkę z najdłuższego cybucha gospodarza, rozparł się jak najwygodniej na przyległej sofie, i pociągając od czasu do czasu spory łyk płynu, zakrawającego więcej na chwilę, w jakieś głębokie, niezwykłe u siebie zamyślenie.
Naraz zwrócił się do gospodarza.
— Powiedziałem jegomości — rzekł dmąc przed siebie ogromny kłąb dymu — że lubo zespojony z
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/74
Ta strona została skorygowana.