bez zmysłów na ziemię. Po każdym takim napadzie słudzy kładli go zaraz w łóżko i głowę okładali lodem. Ale raz, czy za późno się opamiętali, czy zresztą przyszedł już czas od Boga naznaczony, pan starosta jak stracił zmysły, tak nie odzyskał ich już więcej.
— Trafił go paralusz taj tylko — zakończył Girgilewicz, i jednym łykiem większą pół szklanki wychylił do kropli.
Pan Damazy Czorgut z wielką uwagą przysłuchiwał się opowiadaniu, a zdawało się, że na chwilę znikł mu nawet z ust nieodstępny nigdy uśmiech sardoniczny.
— I cóż dalej? — zapytał z widoczną niecierpliwością.
Pana mandatarjusza ucieszył efekt jaki sprawił swym opowiadaniem. Potarł czuprynę, najeżył wyżej wąs podstrzyżony, i po krótkiej chwili namysłu zaczął prawić dalej.
— Po nieboszczyku została wdowa i dwóch synów, ś. p. zmarły przed trzema laty starościc Mikołaj i dzisiejszy orkizowski hrabia Zygmunt. Obadwaj już w pełne dojrzeli lata i zaraz po śmierci ojca podzielili się majątkiem. A trzeba panu wiedzieć, że choćby cały świat obszedł wszerz i wzdłuż, niespotkałby nigdzie dwóch braci tak sobie sprzecznych i niepodobnych, jak byli obaj starościcy żwirscy. Od dzieciństwa nie zgadzali się z sobą w niczem i nie lubili się...
— Jak pies z kotem — poderwał pan Girgilewicz i machnął ręką.
Pan mandatarjusz skrzywił się, niekontent widocznie z przerwy.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/79
Ta strona została skorygowana.