Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

datarjusz. — Jak sobie co ubrdał, musiano się stać, choćby ziemia miała wypaść z swej osady. Żadna potęga ziemska nie była w stanie przełamać jego żelaznego uporu, nieugiętej zaciekłości w najdrobniejszem postanowieniu. Czego się raz chwycił, nie odstąpił od tego, choćbyś go w drobne sztuki posiekał.
— A niechżeby kto z poddanych albo oficjalistów śmiał w czemkolwiek sprzeciwić się jego woli, niech Bóg broni taj tylko — wtrącił Girgilewicz.
— Dwóch owych nieodstępnych nigdy od jego boku opryszków, pełniło obowiązki siepaków, a gdyby był Pana Boga rozkazał zdjąć z krzyża, pewnieby się ani zawahał żaden. Za lada przewinienie palnąć komu pięćdziesiąt kijów, było u niego ledwie nie igraszką.
— A jakże uchodziło to wszystko? — zapytał Katilina.
— Inne to były jeszcze czasy mości dobrodzieju — westchnął żałośnie mandatarjusz — a zresztą nikt nie śmiał pomyśleć o skardze. Starościc był zarówno mściwym i zawziętym jak porywczym i gwałtownym, a każdy wiedział że bez wahania gotów by narazić się na wszystko, nie zważając na żadne dalsze skutki i następstwa.
— A zresztą, prawdę mówiąc — ozwał się Girgilewicz — chłopi się bali niesłychanie, ale go też lubili, jak mało którego dziedzica.
— Lubili? — zapytał Katilina zdziwiony.
— Niezawodnie — potwierdzał pan sędzia — starościc żądał, aby każdy poddany ślepo poddawał się jego woli, w czujduch spełniał jego rozkazy, ale też za