Mandatarjusz zamilkł na chwilę, jak gdyby większy efekt chciał przygotować dalszemu opowiadaniu.
— Słucham tedy... — naglił Katilina.
Mandatarjusz odkrząknął, musnął wąs i prawił dalej.
— Właśnie w tym czasie powrócił z wojska po wysłużonych latach Mykita Ołańczuk, zuchwalec pierwszego urzędu, a łotr na wielki kamień. Ten z wrodzonego zuchwalstwa, nie chciał pogodzić się z zaprowadzonym u nas porządkiem rzeczy, i nuż judzić i buntować chłopów i zbierać podpisy na jakąś groźną suplikę, którą sam przyrzekał zanieść przed tron i złożyć w ręce samego cesarza. Zaimponował ogromnie chłopom i wielu dało się uwieść na prawdę i uległo ślepo wpływowi Ołańczuka. Lecz tuż zaraz doniosło się to do uszu dziedzica. I byłoż wtedy widzieć starościca, jak srogim zakipiał gniewem. Kazał natychmiast przywołać do siebie Mykitę, ale ten nietylko nie stanął na wezwanie, ale jeszcze z zuchwałemi dał się słyszeć pogrożkami. Rozsrożony do najwyższego, posłał starościc swych olbrzymich kozaków, ci i diabła na rękach przynieśliby z piekła, toż w jednej chwili za kołnierz w powietrzu przystawili Ołańczuka do dworu. Ale Ołańczuk i w obec groźnego dziedzica nie spuścił bynajmniej z swego zuchwałego tonu.
— Ja nie takich już widział panów! Służyłem w wojsku i nie boję się żadnego cywila — zawołał w żywe oczy starościcowi. To za wiele było nawykłemu do ślepej uległości, nieograniczonego posłuszeństwa panu, przyskoczył sam do zuchwałego i pięścią uderzył go w twarz. Ale Mykita Ołańczuk byłto łotr nad łotrami!
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/85
Ta strona została skorygowana.