Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

brodusznie, nie domyślając się w tem żadnej myśli ukrytej.
— Ale na czemże poległa ta zmiana? — zapytywał Katilina.
— Najpierw — ciągnął dalej mandatarjusz — zwołał wszystkich swych oficjalistów i oznajmił im krótko i kategorycznie, że chce aby odtąd jak najłagodniej obchodzić się z chłopami, i jeśli ktokolwiek najmniejszej dopuści się niesprawiedliwości, straci służbę...
— Bez pardonu, taj tylko — dokończył Girgilewiccz, który coraz stawał się mowniejszym.
Pan mandatarjusz machnął ręką, jakby sobie wypraszał wszelkie przerwy, i kontynuował dalej:
— Potem...
— Potem? — przerwał tym razem jakby naumyślnie Katilina.
— Zwołał wszystkie gromady i oświadczył im uroczyście z niezwykłą u siebie dobrocią i łagodnością, że odtąd postanowił obchodzić się inaczej z swymi poddanymi. Nie chcę odtąd, mówił, być waszym panem, ale waszym ojcem, waszym bratem. Co dla was dawniej robiłem dobrego, będę robić nadal, a z dawnej surowości bądźcie pewni, nie zostanie ani śladu.
— Jeszczeż żeby tylko to powiedział — wtrącił znowu Girgilewicz — ale równocześnie ogłosił także chłopom i ów nam udzielony nakaz, i polecił na każdą najmniejszą krzywdę udać się wprost do niego na skargę, taj tylko.
— Możesz pan sobie wyobrazić — prawił dalej mandatarjusz jak chłopi gęby porozdziawiali na to o-