Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

— Starościc snadź przewidywał takie następności, bo właśnie przed tygodniem wyrobił sobie był paszport do Paryża, a teraz kiedy cała sprawa coraz gorszą zaczęła przybierać postać i powoli wykrywały się dowody jego tajnych z kwestarzem konszachtów, drapnął nagle z swymi obudwoma kozakami, że się tylko zakurzyło za nimi.
— Cóż to była za kałamancja w całym kluczu! — ozwał się Girgilewicz. — Nikt nie wiedział komu składać raporta, od kogo brać dyspozycje.
— I komu oddawać pieniądze za sprzedawane z spichlerza zboże! — wtrącił z drwiącym uśmiechem Katilina.
Girgilewicz wybałuszył oczy jakby chciał powiedzieć: a pan zkąd o tem wiesz?
— I cóż dalej? — zapytał Katilina nie zważając na to.
— Resztę dowiesz się pan najlepiej od samego jaśnie wielmożnego pana, który jest jego przyjacielem. Po roku niebytności starościca, zawezwał go rząd krajowy publicznemi dziennikami, że jeśli w rok i tydzień nie powróci, postrada prawo obywatelstwa w państwie austryackiem, a temsamem i majątek jego przejdzie na prawych spadkobierców. Nim jeszcze upłynął termin, wyczytaliśmy w dziennikach, że w Dreznie umarł nagłą śmiercią jakiś znamienity Polak, imieniem Mikołaj Żwirski. Na tę wiadomość hrabia Zygmunt, jako prawny sukcesor natychmiast objął administrację całego klucza?
— Ale nie na długo — podchwycił ekonom.