Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Naokoło Tatr.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

mym ściany zachowane dają pojęcie o rozmiarach i rozkładzie mieszkań tego zamku.
Po mocnych, chociaż ordynarnych schodach z poręczami pewnemi do oparcia, dochodzi się pod wierzch zamku i wstępuje do korytarza zewsząd deskami obitego i gontami pokrytego, a skoro się ten skończy, natrafia się na schody wykute w skale bez nakrycia. Jestto jedyna droga do górnego zamku.
I znowu schody i schody bez końca, aż do wierzchu trzeciego zamku. Tu się drogi rozchodzą. Stróż zamkowy otwiera drzwi na balkon z żelaznemi baryjerami, na którym mrowie przechodzi człowieka stanąć, taka ztąd zieje przepaść pod nogami. Deski na podłodze się ruszają, ale na zaręczenie oprowadzającego, zwykli goście spuszczać się w tę nadpowietrzną galeryą umocowaną na żelaznych konsolach, w nader grubym murze okrągłej wieży, którą można uważać za najdawniejszą część murowaną Orawskiego zamku.
Uwidocznionym jest ten ganek na widoku zamku od południa. Dzieło to jednak ostatnich czasów, wykonane z woli hr. Edmunda Zichego.
Ztąd zwracamy się wzdłuż górnego zamku ku wschodniemu jego końcu po prowizorycznej podłodze.
Dochodzi się znowu w przeciwległym kierunku do wąskiej okrągłej wieży, z której jeszcze po schodach w górę trzeba iść przez ciemny drewniany korytarz.
W podłodze przez szpary przebija się światło, z czego przekonywujemy się o nowej nadpowietrznej komunikacyi w tym osobliwem zamczysku.
Środkiem dwie tylko deski spoczywają na krawędzi skały, dalsze opierają się na tragarzach drewnianych. Wchodzimy nareszcie do ostatniej i stromo zbudowanej izby na najwyższym cyplu skały. Jest ona całkiem odnowiona, z porządnemi drzwiami i oknami, ściany ma pobielone i sufit, a nawet stołu i krzeseł nie brakuje. Przeciwległe drzwi wiodą na ganek z żelazną baryerą. Za podłogę służy mu wierzchołek skały, ze wszystkich stron ziejący przepaścią. To jest właśnie ów domek, który nam się wydał orlem gniazdem, gdyśmy do zamku zbliżali się gościńcem od wschodu.
Izba ta miała być kaplicą, w której teraz zabrzmiała pieśń polska. Głos nasz rozchodził się z wierzchołka skały po dolinie,