się udały, a następnie 2 morgi na przyległej górze obsiał nasieniem limbowem, z których powstał bujny las. Wiedząc o tej osobliwości, sprawdzałem ją własnemi oczami z uwielbieniem, czego się nigdzie u nas nie ogląda.
Z pośród ślicznych, bujnych i wielkich drzew limbowych bielił się dwór Szakmarych. Z otwartego okna dolatywał dźwięczny śpiew panny Szakmarowny, w której żyłach płynie krew sławnego Beniowskiego, konfederata Barskiego, króla Madagaskaru. Jego córka była żoną Szakmarego dziedzica tej oto właśnie Łuczywny.
Udaliśmy się od dworu do klimatycznego zakładu założonego ztąd o pół mili przy samej kolei żelaznej. Cienista aleja prowadzi przez las do parku ozdobionego pięknemi budynkami, gazonami, stawami i wodotryskami. Z tarasu przy kawiarni rozglądaliśmy się po uroczej okolicy, tylko się nam tu głucho i pusto wydawało. Wytłomaczyła nam tę zagadkę, jakaś ładna i uprzejma dama na werandzie siedząca, że goście z powodu pięknej pogody udali się w ogóle wszyscy ku Tatrom, garstka ich oczekiwała przybycia pociągu kolei żelaznej.
Dalszą drogę ku miastu Popradowi odbywaliśmy już o chłodzie, bo słońce się za chmury schowało, i Tatry całkiem w mgłach utonęły, pozbawiając nas przez to zawsze pożądanego ich widoku.
Z Łuczywny wyjechaliśmy o 640 godz., a o 8 godz. o zmroku stanęliśmy na rynku Popradzkim. Domy zajezdne i hotele były zapełnione gośćmi, żeśmy rodzieleni na grupy, noclegu szukać musieli w zaimprowizowanych pokojach gościnnych przy winiarni.
Mając na drugi dzień daleką drogę przeznaczoną, ze zboczeniem z toru naokoło Tatr dla zwiedzenia Lodowni Dobszyńskiej, która mieści się o 5 godzin od Popradu w Niżnych Tatrach, wstaliśmy przed świtem. Nim wszyscy się zebrali, w każdem miejscu należytości popłacili, minęła 5½ godzina. Czas był mglisty, nic wokoło widzieć nie było można i zanosiło się na zupełną słotę. Nie traciłem jednak nadziei pogody dlatego, że tegoroczne lato odznaczało się dziwną wstrzemięźliwością od deszczu.
Z Popradu wiedzie osobny gościniec wprost na południe ku Niżnym Tatrom przez pola, następnie środkiem lasu. Tu natrafiliśmy na pierwszą osadę letnią: Blumenthal z kilku domami w których się mieścili goście szukający letniego wytchnienia w najbliższem sąsiedztwie miasta. Dalej bezustannie w górę wie-
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Naokoło Tatr.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.