kich w Tatrach; ukazały się nam dwa wielkie orły, krążące koło najbliższych turni W. Koszystéj. Sieczka, stary Tatr znajomy, przyznał mi się, że jeszcze nigdy tak z bliska z orłami się nie spotkał, dlatego nie mógł wyżałować braku strzelby. Uważają górale orłów za szkodników w bydle, chociaż sądzę, więcéj one tu użytku i ozdoby przynoszą niż szkody. Jest ich bowiem w Tatrach bardzo mało, i to ścierwo, skoro się gdzie trafi, sprzątają; a gdy tam czasem porwią jagnię lub koźlę, toć i bez orłów gubi się dosyć tego przychowku z innych przyczyn. Tatry bez gniazda orłów bardzo wiele straciłyby na poetycznym uroku.
Latały, to siadały po skałach; płoszyliśmy je, lecz sobie nic z tego nie robiły. Napatrzywszy się im tak z wszelką uwagą na kształty ciała, na kolory w piórach i na ruchy lub postawę w spokoju, podążyliśmy w górę swoją drogą. Przewodnik mój z téj tu obecności orłów utrzymywał na pewne, że w pobliżu musiała się znajdować nieżywa jaka zwierzyna.
Odpoczywając co moment dla nabrania tchu, jakoś tam wychodziło się potrosze coraz wyżéj. Nowe istoty żywe pochód nam urozmaicały. Wskazał mi Sieczka gromadkę kozic, złożoną z starych i młodych. Biegły
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Obrazek z podróży w Tatry.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.