W niespełna godzinę, od wodospadu dążąc w górę, przybyliśmy na płasienkę pokrytą wielkim płatem śniegu u stóp wspomnianego wyżéj olbrzymiego progu. Tu przez nieświadomość łatwo można pobłądzić, jeśli kto uwiedziony pozorem, zamiast spinania się po skale na prawo śniegu, puści się spodem turni Wołoszyńskich niby lepszą drogą, ta go bowiem zawiedzie w przepaścisty źleb, na grzbiet przez niego dziko poszarpanego Wołoszyna zamiast na Krzyżne, co się właśnie trafiło licznemu towarzystwu osób z Zakopanego, dążącemu na Krzyżne r. 1872. Złe przewodnictwo i mgła o mało tu nie sprawiła nieszczęścia gościom pragnącym poznać Tatry. Kilka godzin tęgich tarapatów użyli, aby się wydostać z téj skalistéj matni.
Jeszcze całą godzinę od owego śniegu piąłem się z Sieczką po granitowych hruzach, nim się wreszcie jakby z bezdennéj otchłani wydostałem na Krzyżne. Ucztę, na którą od świtu pracowałem, właśnie miałem spożywać bez żadnéj przeszkody, bo nawet chmurki na niebie nie było. Zegarek wskazywał godzinę 10½, zatem suto dziś mogłem czasem rozporządzać.
Uroczysta to była dla mnie chwila usiadłszy na skalistéj krawędzi w wysokości 684
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Obrazek z podróży w Tatry.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.