Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Obrazek z podróży w Tatry.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

na uwagę, co on tam urwisk, przepaści, szczelin, płaszczyzn zielenią porosłych lub śniegiem pokrytych mieści na swoim grzbiecie; jak się światło słoneczne przez te dzierganki granitowe przedziera do jego wąwozów, czeluści i różnych otchłani, i tworzy cudowną harmonię barw, jak nią czaruje nam wzrok, że oczów oderwać od takiego widoku nie możemy
Jeśli chmury włóczą się po Tatrach ale przemijają, przez co szczyty ciągle się wynurzają lub w obłokach gubią, to nie można sobie bardziéj czarującego widoku wyobrazić; tylko fantazya artystów i poetów snuć zdoła coś temu równego; wymarzone obrazy przesuwają się wtedy po przed oczami widzów, jakby w latarni czarnoksięskiéj. Jeden szczyt w cieniu, kolorem granatowym rysuje się na tle doliny, uroczo od słońca promieniejącéj; drugi gubi się w obłoku, trzeci tonie spodem we mgle, a wierzchołek z niéj wychyla, inny znów błyszczy białością oświeconych śniegów, a z pomiędzy nich wesołością uśmiechająca się równina jakaś, czy Spiska, czy Liptowska, czy Nowotarska, poprzerzynana potokami jak srebrnemi wstęgami, roi się domostwami tak w naszych ztąd oczach zmalałemi, jakby w nich przemieszkiwały mrówki.