Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Obrazek z podróży w Tatry.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie tak to jednak łatwo poić się wdziękami przyrody górskiéj, miewa ona swoje kaprysy i lubi bardzo robić psoty tym, co ją chcą podpatrywać. Często będąc u samego celu życzeń, zawłóczy się mgła, i rób co chcesz, nie odsłoni się; wracać tedy trzeba z kwitkiem. Ileż to wycieczek po Tatrach pełznie na niczém, a co najgorsza, gdy się w głąb gór zabiorą podróżni na kilka dni, i tam gdzie odciętych grzbietami wyniosłemi słota złapie. Końca jéj czasem doczekać się trudno; przykre to bywa w takich razach położenie osób, odciętych od towarzystwa, od siedzib ludzkich; chwilowo sprzykrzyć się mogą Tatry i najżywszemu ich wielbicielowi.
Z Krzyżnego kto chce poznać urwistość grzbietów tatrzańskich, niech się wybierze na najbliższy ztąd i niewiele wyższy (o 48 st.) szczyt Wołoszyna. Miejscami grań nie jest szersza, jak na postawienie jednéj stopy, to znów przedarta, że aby się daléj dostać, trzeba spłozić się poniżéj grzbietu od południa i znowu drzeć na wierzch. Wskazał mi Sieczka na takim tu wązkim grzbiecie ślad znać z ostatniéj burzy pioruna, był to wyłom świeży w skale jakby od kuli działowéj, okruchami granitu obsypany. Sam wierzchołek Wołoszyna przygniata wielki głaz;