Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Obrazek z podróży w Tatry.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

koło niego stać dobrze i mierzyć okiem przestrzenie, jakich dna ztąd nie dostrzeże, gdyż poniżéj, jakby iglice świątyni gotyckiéj piętrzą się różnego kształtu turnie, tu i owdzie trawnikami rozdzielone, a za niemi gdzieś w otchłani szumi niewidzialny potok, jestto woda Siklawy, doliną Roztoki spiesząca do Białki. Nie zapomnę nigdy wrażenia, jakie mi sprawił Wołoszyn, gdym pierwszy raz, będąc w Tatrach, szedł od Pięciu Stawów ku Świstówce do Morskiego Oka. Usiadłem z przewodnikiem i kilku towarzyszami przy ścieżce ponad nagłém zboczem do Roztoki, wierchy naokoło były widoczne, gdy mgła pokrywała cały Wołoszyn; sądziłem tedy, ze w téj stronie nie ma żadnéj góry; wtém wśród obłoków, jakby jakieś zjawisko nadpowietrzne, ukazał mi się wierzch skały. Zdumiony dowiaduję się od górala, ze to góra Wołoszynem zwana. W istocie, gdy wiatr mgłę z Roztoką na wschód gdzieś popędził, w całéj okazałości zarysował nam się na tle nieba szczyt ogromny, najeżony turniami, dziki, straszny, w kształtach nader malowniczy, na którego wyjście zdało mi się urojeniem. Dowiedziałem się jednak zaraz, że strzelcy po całym Wołoszynie polują za kozicami, co mi o odwadze i śmiałości górali dawało niezwykłe pojęcie. Owoż dziś