a sami jedźmy w owe cudowne Alpy nasze; bo skoro pogoda posłuży, trudy się sowicie wynagrodzą. Trzeba przyznać, że pewnych ułatwień dla zwiedzających Tatry brak czuć się tu daje i te właśnie nowo zawiązane Towarzystwo Tatrzańskie w Krakowie wzięło sobie za zadanie dopełnić bez pozbawienia naszych gór malowniczéj swobody, co się z niesmakiem spotyka po Alpach Szwajcarskich. Na podobne ucywilizowanie Tatr nas nie stać, więc przez zbudowanie w ważniejszych punktach schronisk, na jeziorach tratew, przez potoki mostków, kładek, przez wyłamanie tu i owdzie skały dla ułatwienia przejścia albo w tym samym celu wycięcia ścieżki przez gęstwinę, Tatry nasze na dziewiczéj świeżości, dzikości i uroczym nieładzie nic nie stracą.
Lato się już ustaliło, wyjeżdżamy tedy z Krakowa; Tatry śniegami ubielone sinieją nam zdala od południa, „jak potopu świata fale, zamrożone w swoim biegu,“ a drogę do nich zaległy nam Beskidy z Babiągórą na czele. Trzeba wprzód przebyć to lesiste i wesołą zielonością uśmiechające się pasmo gór połogich, jakby garbów, które ztąd nazwano — od chorby, cherby, cherpty, (grzbiety) — Karpatami, a ich mieszkańców Chrobatami.
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Obrazek z podróży w Tatry.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.