szanych u szyi owiec, wyrwały nas z osamotnienia. Wkrótce ujrzeliśmy stado owiec a za niém kilku juhasów t. j. pasterzy. Przesunęli się nam w dali na drugą stronę góry i znów szum wiatru pozostał nam za towarzysza, nim dostaliśmy się do doliny stawów Gąsienicowych.
Szliśmy po równinie porosłéj kępkami kosodrzewiny t. j. krzewów karłowatéj sosny, rodzaju najwyżéj rosnącego z wszystkich drzew, bo poczyna się na wysokości 4,200 stóp wied. a kończy dopiéro na 6,085’. Równinka ta jest halą Królową; dawniéj stał tu szałas owczy, lecz dla wichrów przenieśli się z nim pasterze na dół do doliny Gąsienicowéj. Ztąd zachwycił nas widok na łańcuch dzikich turni, które od południa zaległy jak ściana, zda się nieprzebyta. Turnie te gołe, odarte, miejscami płatem śniegu przystrojone, straszą widzów swoją dzikością i wielkością. Co do odległości wzrok nasz wszędzie w górach ulega złudzeniu niezmiernemu, przyczém i w oznaczaniu wysokości bardzo się mylimy. Główną tęgo przyczyną jest brak porównania: człowiek jest tu tak maleńki, że się gubi w olbrzymich rozmiarach natury i dopiéro przez własne doświadczenie nabywa prawdziwego pojęcia o rzeczywistości.
Mijając halę Królową zastanawialiśmy się nad osobliwością niezwykłą: były to ogromne złomy granitu ponarzucane z przeciwnego grzbietu gór na wapień, który jest składową częścią grzbietu, na którym staliśmy, a przedziela go dolina stawów Gąsienicowych, gdzie pośrodkiem widać linję zetknięcia się granitu z wapieniem. Zatém owe głazy granitowe dostały się tu albo
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/147
Ta strona została przepisana.