w inszéj niż przedtém szczelinie śpiącego wyśmienicie. Burza w Tatrach nie była mu nowością, przyzwyczaił się chodząc na kozice przetrzymywać prawdziwie smutne tarapaty, więc obojętną była dla niego ulewa z grzmotami. Przecież raz Wala z wyprawy na kozice wrócił ledwie po 11 dniach, opłakany przez rodzinę, bo zasypany śniegiem wydobyć się nie mógł i nacierpiał się głodu.
Błogosławiliśmy szorstką powierzchnię granitu, że po zmoczonych złomach lub wilgotnéj skale można było bez obawy postępować, gdy wapień mokry staje się niedostępnym i niebezpiecznym bardzo. Minąwszy źródło nadzwyczaj zimne +1°36 Rm. odpływające do Zmarzłego Stawu, szliśmy po litéj skale, po głazach wielkich, koło śniegów lewą stroną stokowiska, nim nas wprowadził przewodnik we właściwy Zawrat, gdzie turnie przeciwległe tworzą ową olbrzymią szczelinę, którędy trzeba się wydostawać na wierzch grzbietu. Ślady naszych poprzedników zupełnie zatarł ulewny deszcz, nie spotkaliśmy ich już nigdzie w drodze, aż wieczorem dopiéro w szałasie u Morskiego Oka.
Postępuje się daléj z mozołem po gruzach różnéj wielkości głazów granitowych, raz zbliżając się ku wschodniéj, drugi raz ku zachodniéj stronie, to znów samym środkiem roztworu, jak gdzie dogodniéj, aby się utrzymać na usuwającéj się z pod nóg powierzchni. Ściany wilgotne, gładkie, żadnéj ulgi nie udzielają, bo się ich uczepić nie można; wszystko polega na przezorném stąpaniu, aby się utrzymać w równowadze i nie upaść z osuwającym się kamieniem. Dla wytchnienia
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/157
Ta strona została przepisana.