Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/226

Ta strona została przepisana.

śmy. Nas otaczało morze szarych, dzikich skał, przykrytych mgłą, owianych zimą, podczas gdy w równinach ludziom uśmiechało się wesoło letnie ożywcze słońce. Na prawo od zachodu piętrzył się najwyższy szczyt z całych Tatr Gierlach (8414’), na lewo turnie Wysokiéj (7887’) a pod stopami tonęła w pomroce dolina Wielka z dwoma stawkami. Za nami w tyle chmury rozbijały się o wierzchołki mnóstwa szczytów, jakie się w téj okolicy piętrzą jedne nad drugiemi.
Sam grzbiet Polskiego Grzebienia jest wązki, skalisty, a chcąc się z niego na dół spuścić czy ku Spiżowi, czy ku Nowotarszczyznie, na czworakach się przychodzi drapać po wcale nieponętnéj drodze. Wala spieszył pomimo ochoty do gawędki, bo noc zapadała, a po dzikich zwaliskach skalistych po ciemku bardzo niebezpiecznie chodzić. Powiódł nas ku wschodowi na turnią, po któréj na grzbietach puściliśmy się wnet na piargi, poczém dostaliśmy się w szeroki przestwór głazów jakby zwalisk olbrzymiego gmachu. Złomy różnego kształtu, kilkosążniowéj objętości, z głębokiemi szczelinami, nie dozwalały pośpiechu, zwłaszcza dla kilku z naszego towarzystwa, co pierwszy raz w życiu znaleźli się w podobnych tarapatach. Z początku jeszcze o tyle było widno, żeśmy gromadkę kozic dostrzedz mogli w Gierlachu jak pędziły w górę po urwiskach i jednę o kilkadziesiąt kroków samopas biegającą w dobnie od strony Wysokiéj. Wreszcie nastąpiła noc ale jasna, gwiazdami na niebie ubrana, przez co mogliśmy przecie widzieć cokolwiek naokoło siebie.
Równinkę tę, złomami granitu zasłaną, można uważać za ogromne piętro ze stawkiem Długim (6099’), z doj-