W głębi Tatr położone, sławne jezioro pod fantastyczną nazwą Morskiego Oka, do zwiedzenia wymagało oprócz drogi jezdnej jakiegoś u jego brzegu schronienia na noc, gdyż dzień nie wystarczał do wycieczki tam i z powrotem.
W lecie okolicę jeziora zaludniali pasterze z rozmaitym statkiem i miewali w kilku miejscach swoje szałasy. Jeden z takich znajdował się nad Morskiem Okiem i o niem autorowie piewszych opisów wypraw do tego jeziora wspominają, jako o jedynem tamże schronieniu pod dachem.
Przed r. 1830 zwiedzał Tatry znany rozgłośnie literat i księgarz krakowski, Ambroży Grabowski, który, opisując swój pobyt nad Morskiem Okiem[1], opowiada o kolibie góralskiej tamże, jaką zastał, ale zarazem uważa w niej nocowanie za niemożliwość, bo w szałasie nie było miejsca wolnego, gdyż całą gołą ziemię naokoło ogniska zajmowali juhasi. O jakiemkolwiek posłaniu do spoczynku nie dało się zamarzyć.
Kogo tedy noc schwyciła nad Morskiem Okiem, nie miał innego sposobu, jak spędzić ją przy ogniu pod gołem niebem.
Kto się na cygański nocleg nie odważył, to urządzał wycieczkę do Morskiego Oka w ten sposób, że nocował w karczmie we wsi Bukowinie i o świcie wyruszał ku jezioru, zkąd
- ↑ Kraków i jego okolice. Wydanie II., r. 1830, str. 295.