Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wspomnienie z pośród turni tatrzańskich.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Ztąd jeszcze ma się trzy kwadranse mozolnej drogi, stromo w górę na Lilijowe co przy pogodzie i słonecznej spiekocie przykrą się staje przeprawą. Liljowe (przełęcz na wzniesieniu 6165 stóp), bujną trawą porosły grzbiet obszerny, zaprasza do spoczynku. Wygodnie, jak na kanapie usiadłszy na sprężystym trawniku, bujać wzrokiem można po przestworach nad górami o łagodnych kształtach. Z „Wysokich Tatr“ widać tu tylko Krywań i Hruby Wierch z nagiemi turniami, reszta z grzbietami zielonemi należy do Tatr zachodnich. Ciszę w naturze przerywa tu tylko szum potoku, dolatujący z głębi doliny Cichej, czasem od Wierchu Cichego, mianowanej Wierchcichą. Stoki południowe Tatr, szczególnie w tej okolicy na Czerwonych Wierchach, Goryczkowych Czubach, na Liljowem, porasta bujna roślinność, poniżej ciemnieje las, dotąd nie wycięty.
Z Lilijowego podążyliśmy na Skrajną Turnię, potem na Pośrednią, w rozległe pole złomów granitowych, gdzieśmy się rozstali ze szlakiem na Świnnicę a puścili niżej w kotlinę Walentkową. Pierwszy cel wycieczki, szczyt Krywania, tak nam się ztąd przedstawił majestatycznie, że trudno było przypuścić, abyśmy jutro o tym czasie (po 10 godz.), mogli z jego wierzchołka świat oglądać.
Całą godzinę spuszczaliśmy się w pocie czoła po owych nieznośnych złomiskach Pośredniej Turni na dół, przyglądając się Świnnicy, która nas zwodniczo zapraszała do siebie. Ktoby nie znał złudzenia co do odległości w górach, mógłby przypuścić, że za pół godziny ztąd stanie na wierzchu Świnnicy, naco w rzeczywistości najmniej dwóch godzin potrzeba. W kotlinie u jej stóp, nad potokiem, któryby należało ochrzcić Walentkowym, rozpaliliśmy ogień, warzyli herbatę i posilając darami Bożemi, rozpatrywaliśmy się w okolicy.
Wedle obietnicy Wali spodziewaliśmy się ztąd dobrego wyjścia, chociaż tego trudno się było domyślić. Wskazał on nam ślicznie zieleniejący upłazek, prosty z grzbietu Walentowej prowadzący na dół, jako kierunek naszej drogi, a więc na niego wypadło maszerować. Śladu nie było żadnego, by tędy jakie Stworzenie Boże postępowało, ale to zapewne nowy, najprostszy szlak na Krywania, o jakim nie śniło się jeszcze filozofom Zakopiańskim, pomyślałem sobie i cieszyłem się z tego już naprzód, że do no-