Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wspomnienie z pośród turni tatrzańskich.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Myśmy wprawdzie całą godzinę maszerowali również w górę przez zarośla, przez bujne łany maliniaku, ale ścieżką wygodną i połogą, i weszliśmy na wspomnianą drogę dawną krywańską bez zmęczenia. Postępując tak już za Walą z zaufaniem przez las, znów widzimy, jak Wala daje na prawo kominka między nieudeptane zarośla po bujnej trawie. Przecież raz się złapał i zmylił, mówimy do siebie, a on nic nie odpowiada, tylko dalej w las brnie i z tryumfem wyprowadza nas na łąkę, potem wskazuje na jakąś szopę. Staliśmy przed „Kolebą Krywańską,“ kresem dzisiejszej dla nas podróży.
Słońce właśnie zachodziło, rzucając różowe na cały świat blaski, przy których mogliśmy się jeszcze za widna rozgościć w schronisku.
Nie można było bardziej niepoczesnego miejsca wyszukać na schronisko dla turystów. W dziurze ze wszech stron zasłoniętej, wśród wysokiego lasu, stoi szopa z mocno podziurawionym dachem, raczej dla kłusowników przydatna, gdzieby się dobrze na noc ukryć mogli. Trawę naokoło wyniszczyły dziki, ryjąc tęgo ziemię, jakby motykami. W szałasie ani głazu, ani deski, ani pniaka, na czemby usiąść, coś położyć można było, po za szałasem również nic podobnego do wypoczynku, bo trawa od rosy mokra, i co dziwniejsza, w górach ani śladu kamienia.
Dopiero, gdy górale nanieśli drzewa na ogień, gałązek nakładli na ziemię, rozłożyliśmy się pokotem, ale nie na długo, dym bowiem nie szedł w górę, tylko się po izbie rozchodził, przeto trzeba było przed nim na pole uchodzić. Nie mogę do miłych wspomnień zaliczyć poetycznie brzmiącej: „nocy pod Krywaniem,“ gdyż wszystko się składało bardzo prozaicznie na to, aby coprędzej wyruszyć z tej nieznośnej koleby.
Po nocy prawie bezsennej przed 5 godziną rano puściliśmy się w górę, drogą wygodną przez las. Z pomiędzy drzew odchylał się czasem widok na doliny, uroczo już słońcem oświecone. Pogodę mieliśmy ciągle jakby wymarzoną. Napotkaliśmy kilka oklepców, tj. paści na niedźwiedzie, naturalnie na bok poodkładanych, gdyż nie pora była ku ich zastawianiu. Zbierano bowiem wyżej siano. Gdzie grube drzewa z dwóch stron drogi stoją, pomiędzy niemi kopią górale dziurę na ukrycie ciężkiej paści żelaznej z nadzwyczaj silną sprężyną. Łańcuchem przymocowana do pnia, i pokryta ziemią, trawą i gałęziami czycha na łapę nie-