Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wspomnienie z pośród turni tatrzańskich.djvu/29

Ta strona została przepisana.

o trzy kwadranse odległej od Popradzkiego Stawu, na rozstajném miejscu między szlakiem na Rysy ścieżką ku stawom Hinczowym. Godziłoby się podobnych koléb dużo po Tatrach nastawiać dla podróżnych, gdyż wydają się one mnie bardzo praktycznemi schronieniami, a mało kosztują nakładu i zachodów.
Aby mieć pojęcie o rzeczonej kolebie, trzeba sobie wyobrazić cały dach z krokwiami, łatami i gontami, zdjęty ze zrębu domu i postawiony na ziemi. W jednym z jego szczytów zabitych deskami jest otwór, który służy za drzwi, a ze środka grzbietu dachowego wystają na krzyż dwie krokwy. Dają one oparcie małemu drugiemu daszkowi po nad otworem w dachu, przeznaczonym do wypuszczania dymu z ogniska, wewnątrz koleby roznieconego. Poddasze całe wzdłuż i wszerz wysłane gałęziami kosówki i świerczyny przedstawia jakoby węzgłowie tureckie, na którém dobrze jest spocząć. Dołem nigdzie żadnéj dziury nie widać, dach jest spadzisty, drzwi pozwalające się zamknąć, a więc ochronę mieć tu można przed deszczem i wichrem, oraz ciepło od ognia. Wynieść materyał na taką kolebę da się wszędzie na grzbiecie, dużo gontów nie potrzeba, więc koszt mały, a pożytek wielki. Wrazie zniszczenia przez śnieżycę lub od ognia, straty znacznej nie sprowadza.
Przesiedzieliśmy tu przeszło pół godziny, nim deszcz ustał, widnokrąg się rozjaśnił, chociaż na wierzchołkach gór mgły zostały. Z nową otuchą puściliśmy się w dalszą drogę.
Z początku szliśmy stokiem turni rozdzielającej kotlinę stawów Hinczowych od Żabich, a ponieważ nazwy niema, ochrzcićby ją należało Turnią Hinczową, kiedy już wszystko w tej okolicy nosi nazwę od imienia pasterza Ignacego. Po słowacku Hink lub Hinek, znaczy Ignacy, a zdrobniale Hinszko. Musiał się ten Ignaś czemś odznaczyć, bodajby tem, że długo w tej okolicy pasał bydło, skoro od niego nazwano dwa wspaniałe stawy Hinczowemi, toż samo potok i kolebę.
Wkrótce przywiódł nas Wala nad potok w ciągłych wodospadach spływający z wyniosłego tarasu. Musieliśmy go przejść skokiem podobnym do salto mortale, z jednego wielkiego głazu na drugi. Potem pięliśmy się po stromym, dzikim obłazie z buli na bulę. Znalazł się nawet ślad ścieżki, gdzie górale spostrzegli znaki obuwia czyjegoś, co tędy szedł po ostatnim deszczu. Przed kilku laty błądziłem tu po tych tarasach bezdrożnych, bo prze-