Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wycieczka do Czeskiego w Tatrach.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.
50

Przeważyło dobre, a więc następnego dnia wyruszyliśmy w południe (o wpół do 1 godz.) wózkiem ku Roztoce zwykłą drogą przez Poronin i Bukowinę. Daleka to droga, ale tak piękna, że się nigdy sprzykrzyć nie może. Jedzie się wzdłuż Tatr w pewném oddaleniu od głównego ich grzbietu, z otwartym ciągle widokiem na coraz wspanialéj rozwijającą się panoramę niebotycznych szczytów. Ktoś proponował utworzenie daleko krótszéj drogi z Zakopanego do doliny Białki stopami Regli, lecz pominąwszy materyalne przeszkody w przeprowadzeniu do skutku takiego projektu, sam wzgląd na nudotę podobnéj drogi powinien przeciwważyć zdanie na korzyść obecnego jéj kierunku przez Bukowinę. Grzbiet wsi Bukowiny z któregolwiek punktu daje tak majestatyczny widok na całe Tatry, że gdyby tamtędy nie wiodła droga do środka tych gór, toby goście naumyślnie na Bukowinę jeździli, by użyć wrażeń, jakich się tam doznaje, skoro się całe pasmo Tatr przed oczy widza rozwinie bez mgły i chmur.
O 4 godz. stanęliśmy na Głodówce, najwyższém wzniesieniu Bukowiny, zkąd wedle ogólnéj zgody turystów, tak rodaków jak cudzoziemców, widok na Tatry jest najpiękniejszy ze wszystkich naokoło całego ich łańcucha znanych punktów patrzenia. Jeden z cudzoziemców pisząc o Tatrach, powiedział, że jeżeli ich grupę porównamy do wspaniałéj świątyni gotyckiéj strojnéj w mnóstwo szczytnic, kaplic, naw bocznych, poprzecznych i różnych wieżyc strzelistych, to właśnie trzeba się do nich zbliżać od północy, tj. od Polski, aby cały ten urok bogactwa kształtów módz objąć wzrokiem, gdyż od południa sterczą tylko najwyższe szczyty, tak że grzbietu rozgałęzionego nie znać, widzi się więc ztamtąd same wieże bez głównéj świątyni.
Tu na Głodówce wszyscy jadący do głębi Tatr, jak i zeń powracający, zwykli się zatrzymywać, że się przez to wyrobił niejako punkt zborny, gdzie dla koni popas bywa a dla turystów odpoczynek pełen uroku godzien pędzla malarza. Zdałoby się na Głodówce jakieś schronisko, niby altana, niby szopa, coś, co górale zowią kolibą, aby goście przed deszczem mieli schronienie.
Zastaliśmy na Głodówce pełno wozów góralskich i dosyć podróżnych zajętych przeważnie wpatrywaniem się w łańcuch Tatr. Jedni drugich zapytują o nazwę tego lub owego szczytu; powstają spory, które przewodnicy rozstrzygać zwykli często zupełnie fałszywie, bo do właściwego rozpoznania wierchów wśród całéj ich masy, potrzeba oprócz wielkiéj znajomości Tatr, trochę zmysłu malarskiego, który tę własność posiada, że kształt przedmiotu poznanego zatrzymuje na długo w pamięci. — Najpocieszniéj wyglądają tu górale furmani, co do Tatr ciągle gości wożą, a gór tych wcale nie znają. Po przybyciu bowiem na miejsce oznaczone, do Roztoki, czy do samego Morskiego Oka, czekają całemi dniami na powrót z turni swoich gości, śpiąc lub kurząc fajkę i wracają zawsze z jednym i tym samym zasobem wiedzy, mimo czego jednak zapytani oto lub owo, plotą głupstwa, które potém wchodzą do opisów Tatr przepełnionych kłamstwami.
Od Głodówki do polany Łyséj małe tylko zdarzają się kawałki drogi, które można bezpiecznie przebywać na wózku, zwykle téż podróżni pieszo tę przestrzeń mijają, gdyż dziury i wyboje tak są tu wszędzie okropne, iż wóz próżny dobrze musi furman podpierać, aby go konie ztamtąd w całości przewieść mogły. Kto zaufa téj drodze, zwyczajnie zawsze po kilka razy leży w błocie, mając się za szczęśliwego, jeżeli nogi lub ręki nie złamie.
Już o zmroku koło 7 godziny przybyliśmy do schroniska w Roztoce świéżo zbudowanego przez Towarzystwo Tatrzańskie. Gwarno tu już było i coraz weseléj się robiło w miarę przybywania coraz nowych gości na nocleg, tu bowiem nawet tacy ściągali na noc, coby mogli spać w schronisku przy Morskiém Oku, lecz z po-