Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Z nad jezior w Tatrach.djvu/11

Ta strona została przepisana.
32

rzędny wierch w Tatrach, któremu jednak dopiero szóste należy się miejsce z kolei co do wysokości po królu tatrzańskim, — Gierlachu. Jest on tegoż najbliższym sąsiadem od wschodu. Między Jeziorem a grzbietem gór całą przestrzeń zajmują ciemne bory.
Na wieczór tego dnia mieliśmy dostać się do Szmeksu, gdzie nas czekał wedle oznaczonego terminu nowy towarzysz z Zakopanego p. Nycz, rządca szpitala Ś. Łazarza z Krakowa. W tym celu wypadło dobić się do stacyi kolei w Szczyrbie na pociąg wieczorny kolei żelaznej. Koni do najęcia nie było już w hotelu nad Stawem Szczyrbskim, bo je zabrali goście przed nami tu przybyli, a zatem na własnych rumakach musieliśmy się pieszo puścić naprost przez las, łąki i pola do stacyi kolei o milę drogi ztąd odległej. Dwóch nas bez namysłu udało się w tym kierunku, druga połowa została w hotelu na noc, deklarując się na drugi dzień rannym pociągiem za nami do Szmeksu przybyć.
Pogoda była śliczna. Liptowska równina w słonecznym już nieco zachodzącym blasku przedstawiała się nadzwyczaj uroczo. Biegnąc ciągle na dół rozrozpatrywaliśmy się w ponętnej okolicy i po całogodzinnym marszu (o 6 godz.) weszliśmy na skromny dworczyk kolei w Szczyrbie. Podróżnych dużo czekało na pociąg, który za pół godziny miał nadejść. W tem miejscu najbardziej się dotąd zbliża do Tatr kolej żelazna. Zbyteczną byłoby rzeczą opisywać widnokręg tutejszy, łatwo się domyślić że przedstawia wspaniale panoramę Tatr od Krywania po szczyt Sławkowski.
Prozaiczna maszyna zdala już oznajmiła nam o 6 godz. 30 min. swoje przybycie, wsiedliśmy do wagonu i potoczyli się zaraz ku wschodowi. Minęliśmy stacyą przy zakładzie leczniczym w Łuczywnie, który się nam romantycznie w pamięci uwydatnił; zaraz za nim utknęliśmy o wieś tej samej nazwy, a w kwadrans wjechaliśmy na dworzec w Popradzie. Powozów i bryczek z końmi i stało tu jak zwykle pełno dla gości, ale w każdym pojeździe znajdowało się tylko jedno siedzenie na dwoje osób. Kłopot wynikł dla nas, co zrobić z naszymi góralami. Osobną bryczkę trudno było dla nich wynajmować, a na jednej z nami nie mogli się pomieścić. Wreszcie za osobną opłatą ulokował ich najęty furman na swoim koźle. O ile cywilizacyja ścieśnia wszędzie swobodę ludzką, daje się to tu poznać porównywując wozy góralskie na polskiej stronie Tatr z pojazdami na stokach węgierskich. U nas to jakoś inaczej, bo szczerość i wóz potrafi rozszerzyć na usługi gościa.
Po długim targu z furmanem niemieckim, wsiedliśmy przecież na bryczkę a tymczasem słońce zaszło.
Opuściliśmy Poprad, przejechali Wielką (Felkę): koniska ciągły z początku żwawo, ale im dalej, tem im szło gorzej, wlokły się zaledwie, a skorośmy dostali się w las koło Nowoleśny, górale zleźli z wozu, bo się im przykrzyło siedzieć przy podobnej jeździe i puścili się piechotą naprzód do Szmeksu.
Pan J. Walewski i ja zostaliśmy na łasce fiakra kiezmarskiego, któregobyśmy byli również w drodze opuścili, gdyby nie chodziło nam o rzeczy w wozie. Zrobiła się noc zupełna, konie już dalej ciągnąć nie chciały, a Szmeksu nie było widać. Wreszcie po wysileniu się zgonionycb rumaków zajaśniała nam pierwsza latarnia w zdrojowisku, jakby gwiazda zbawienia. Koło 10 godziny dowlekliśmy się do Szmeksu, gdzie już nas oczekiwali górale dobrze o wszystkiem poinformowani. Odszukali naszego świeżego towarzysza, i poprowadzili prosto do wynajętej dla nas kwatery.
Śliczny poranek zajaśniał d. 24 sierpnia, chociaż barometr opadł przez noc. Oczekiwaliśmy przybycia reszty naszego towarzystwa, pozostałego w Szczyrbskim