Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Z nad jezior w Tatrach.djvu/14

Ta strona została przepisana.
34

marku. Następnego dnia (25 sierpnia), ponieważ zrobiła się pogoda, nietylko mogliśmy się zabawiać widokiem Tatr całych, jak one się od Kiezmarku przedstawiają lecz i zwiedzeniem zamku Tekölego. Ruiny z niego pozostały, niektóre tylko części ocalały. Mieszczanie Kiezmarscy doznawszy dużo krzywd od Tekelich rodziny, skoro się dało, wykupili się z pod jej wpływu, a gniazdo tejże na zniszczenie przeznaczyli.
Mury zamkowe tworzą jeszcze dziedziniec zamknięty, do którego wchodzi się przez bramę z herbem i napisem:

Stephanus Tököli de Kesmark Anno Salutis
1628 turrim hanc renovari curavit.

Styl odrodzenia z najpóźniejszej epoki zachował się w murach; bramach i szczytnicach. Kaplicę zbudował także Tekeli w r. 1657, w której znajduje się starszy odeń klęcznik drewniany, osobliwy z r. 1544. Wśród misternej mozajki mieści się portret, któregoś z dziedziców tego zamku, z napisem, wyjaśniającym jego pochodzenie. Najdawniejszym zabytkiem są tu oddrzwia gotyckie kamienne obok kaplicy w murze dotąd dobrze zachowane. Łuk tych drzwi posiada nader piękne i fantastycznie łamiące się linije. Skoro jaka część zamku runie, z gruzów i tegoż fundumentów wykopywane zabytki idą do muzeum Kiezmarskiego.
O 7 god. wyjechaliśmy z Kiezmarku. Tuż za miastem skręciliśmy z gościńca na boczną bliższą drogę, wiodącą przez Rokuszany do Szarpańca. Spostrzegliśmy mgłę wzbijającą się w górę tak, że wnet całe Tatry w niej utonęły, poczem ukazały się strugi z obłoków na ziemię. Był to deszcz, który nas niezadługo w lesie powitał, i obficie zlewał. O 10½ godz. stanęl śmy w karczmie Żdzarskiej na popas, bez ucieszenia się romantycznością długiej doliny, zwanej Kotliną, bośmy się pod budą dobrze chować musieli przed słotą.
Niebezpieczny to gościniec w dzień, a cóż dopiero w nocy! Bystry bowiem potok, nad którym ciągle wije i przerzuca się droga z jednego na brzeg drugi raz wraz wyrywa i podmula, wyborowy na pozór gościniec. Wyboje owe nakrywają tu gałęziami, za pewne na to tylko, aby zdala nie straszyć podróżnego, bo gdyby nieprzezorny furman, jednem chociaż kołem wjechał na zamaskowaną dziurę, wywaliłby wóz z końmi i gośćmi do potoku, z kilkumetrowego brzegu. Po obiedzie puściliśmy się dalej przez przełęcz Żdzarską, Podspady, przez Jurgów ku Bukowinie. Deszcz ustał, Tatry pogodne czoła z mgieł wychyliły. Dojeżdżając w Czarnej Horze nad Białkę, spostrzegliśmy wśród gromady cyganów, którzy tu w lepiance przy drodze stałą mają dla siebie siedzibę, cygankę jednę młodą tak piękną, że tylko w powieściach zwykło się czytać opisy czegoś podobnego. Gdybym na obrazie ją zobaczył, przypisałbym taki utwór natury, fantazyi artysty, a tymczasem stała przed nami rzeczywistość. Nic też dziwnego, że gdy żebrzące całe grono cygańskie zbywaliśmy miedziakami, piękność zbierała od nas hołd srebrniakami, które ona potem z dumą rodzeństwu pokazywała.
O 5 godzinie zatrzymaliśmy się na wierzchu Bukowiny, aby się nasycić widnokręgiem, i porównać pod świeżem wrażeniem kilka zwykle w opisach tych gór wspominanych widoków Tatr: z Popradu, z Kiezmarku i z Bukowiny, któreśmy co dopiero mieli dobrą sposobność po kolei oglądać.
Od Kiezmarku widać jednę grupę gór z kilku szczytów złożoną, z Łomnicą na czele. Po za nią kryje się całe pasmo Tatr tak, jakby ich nie było. Jednem słowem z tej strony widok tych gór da się scharakteryzować: Tatry to Łomnica!
Gdy im już od Popradu się przypatrzymy, wrażenie wspomniane zmienia się zupełnie. Nie ma już ztąd królowej, wyłania się niby decemwirat, szereg