który z gromów nie uderzył, jechaliśmy ciągle daléj nie mając nigdzie żadnego schronienia. Domostwa pozamykane nie zdradzały niczém istnienia żywych istót w sobie, a na polu ani bydlęcia nigdziem nie spostrzegł. W takich chwilach dopiero człowiekowi przychodzi cenić wartość dachu i kąta spokojnego! Wtedy droga do Poronina wydała mi się nieskończenie długą; już, już łudziłem siebie i górala, że dach zajazdu widzę, tymczasem pomimo pośpiechu daleko jeszcze było do niego, a deszcz lał bez litości. Gdy się w końcu ukazał wierzchołek kościoła Poronińskiego, słońce jaskrawo zaświeciło i deszcz ustał. Wtoczył się mój wózek do karczmy, a ja zmoczony do suchéj nitki, zziębnięty w izbie gościnnéj w naprędce zgotowanéj herbacie szukałem rozgrzania, rozciągałem do suszenia suknie, nawet pościel w tłomoku mi przemokła. W takich tarapatach to izdebka i w żydowskiéj karczmie pożądaną przystanią, jeżeli się przez sufit za kołnierz nie leje, a powietrze w niéj wyziewami nie zatrute. W téj biedzie miałem sposobność poznać zalety mego furmana ze Spiża. Słuchał mnie bez żadnéj niechęci, nie spostrzegłem jéj w nim ani nie dosłyszałem żadnego słówka narzekania, pomimo najgorszéj drogi, najsilniejszéj burzy, chociaż biedak kąpał się jak w topieli wśród ulewy. Z kapelusza często tylko wylewał wodę gromadzącą się za wysokiemi jego brzegami jak w rynnie.
Na drugi dzień rano 25 lipca, trzeba było ruszać daléj do Zakopanego z Poronina mila, do Chochołowa 3½ wzdłuż pasma Tatr ze wschodu na zachód, mostów po drodze dużo do przebywania, nie wiedząc które z nich woda porwała. Deszczyk drobniutki kropił, który po moim z Poronina wyjeździe, coraz większym grubijaninem się stawał, a gdym wjeżdżał do Zakopanego na ulewę się zamienił. Tu już czułem się, jak u siebie w domu, mieszkańcy znajomi, a wśród gości także wielu nawet bliżéj mi znanych liczyłem, przeto łatwo zagrzązłem w pierwszéj lepszéj chacie. Żałowano mnie i radzono do Chochołowa wziąć ztąd furmana, bo góral spiski nie znając dróg, gdy przyjdzie omijać przejazdy w bród, teraz nieprzebyte, mosty pozrywane w dolinie Czarnego Dunajca, nie będzie wiedział co począć. Rad późniéj byłem, żem usłuchał téj rady, odprawiłem spiskiego furmana z pod Lubowni do domu, a nająłem górala z Zakopanego, a ten umiał wieść mnie ubocznemi drogami przez Dzianisz, żem po godz. 3 po południu cało i szczęśliwie w Chochołowie stanął ku zdziwieniu księdza, który listu o wysłanie po mnie koni ciągle oczekiwał i dopiero go, jak wspomniałem, w kilka dni po mojém tu przybyciu odebrał.