Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, to ty Cyngo! — zawołał Janek ucieszony — myślałem, że cię już nie znajdę.
— Słyszałem ja ciebie paniczu oddawna, ale wprzódy chciałem się przekonać, czy to ty jesteś rzeczywiście, dlatego tak długo nie złaziłem z drzewa — odrzekł Cynga ściskając mocno podaną mu rękę.
— Jakżeś się wydostał z obozu?
— O tem potem, teraz nie mamy czasu na próżne gadania. Uciekajmy! Jak cyganie zobaczą, że ciebie niema na tamtej stronie potoku, poczną na tej szukać, co niedługo nastąpi, gdyż jeno patrzeć będzie światło. No, chodźmy.
I wziąwszy Janka za rękę, cheiał już iść, gdy nagle spostrzegł, że ten drży mocno.
— Co to, zimno ci?
— O! i bardzo.
— Prawda, dwa razy przełaziłeś przez wodę i upadłeś widzę. Ano, mógłbyś zachorować, boś ty delikatny, nie cygan. Musisz wdziać inne suknie.
— Skądże ich wezmę? — spytał Janek.
— Ja ci je dam paniczu! — odrzekł na to cygan — i żwawo ruszył naprzód, prowadząc Janka za sobą.
— I nawet powiem ci — mówił dalej — że to dobrze będzie jak się przebierzesz. Te łachy wrzucimy do wody — będą myśleli cyganie żeś się utopił. Ha! ha! ha! zaśmiał się cicho — mają