Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cynga, co ty chcesz robić? — zapytał zdziwiony tem Janek.
— A co? — mruknął Cynga — temu biedakowi szabla i pistolety już niepotrzebne, a nam się przydać mogą.
I ze zwykłą sobie szybkością odwiązał od trupa szablę, przypasał ją sobie, wyjął pistolety z olstrów, obejrzał czy nabite i wsadził za pendent szabli. Potem odpiął ładownicę ułanowi, otworzył czy są naboje, zarzucił sobie na plecy i tak uzbrojony, śmiesznie wyglądając z wlokącym się po ziemi pałaszem, skoczył na konia, mówiąc:
— No, teraz się czuję bezpieczniejszym. Dwa strzały, to dwóch cyganów z pięciu mniej — a potem szabla do ręki i niech spróbują mię brać. Gdyby się tylko jeszcze dla ciebie paniczu Janku znalazł drugi koń i drugie takie uzbrojenie, to moglibyśmy się wrócić do tego samego lasu, gdzieśmy rano spoczywali i bezpiecznie siedzieć. No, wio!
Ruszyli znowu galopem. Blaszana pochwa szabli dzwoniła uderzając się o nogi Cyngi, a on zdawał się być dumnym z takiego uzbrojenia.
— Już to we mnie jest krew mego ojca — mówił wyszczerzając zęby — konik i szabla to raj. No no, niechno ja tylko dorosnę, a zobaczysz paniczu Janku, jaki śliczny będzie ze mnie ułan.
Wtem dobiegł ich uszów smutny, żałosny jęk.