Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

w ułankę moją. Czekajno paniczu, chcesz mieć broń i konia... to ci powiem gdzie je znajdziesz... ale, przynieś mi wody prędko, bo czuję, że mi się słabo robi.
Janek nie dał się dwa razy prosić. Zwawo schwycił ułankę i pobiegł we wskazanym kierunku. Wkrótce znalazł staw, naczerpał wody i gdy ją przyniósł, ułan prawie połowę duszkiem wypił — w drugiej połowie zmaczał szmatę i przykrył nią ranę swoją, a potem rzekł do Janka:
— Niech ci to Bóg nagrodzi paniczu, przywróciłeś mi życie. Na tej spiekocie byłbym wkrótce wyzionął ducha. Ale... ale... broń widać że wam potrzebna, a twój towarzysz, czarny jak cygan, kręci się niespokojnie czegoś na koniu...
— Jakże się nie mam kręcić, kiedy lada chwila mogą nas dopędzić...
— Ano — rzekł na to ułan — jedźcie więc obadwa w tę stronę. O kilkadziesiąt kroków znajdziecie tam małą łączkę, na której leży kilka uzbrojonych trupów huzarów austryackich... Mają oni nawet karabinki kawaleryjskie, co wam się lepiej przyda jak pistolety. Może znajdziecie tam jeszcze ich konie, bo jakem ja jechał, to jeszcze były, właśnie chciałem je zabrać, gdy mię nagle obskoczyli ci rabusie, Pandury...