Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

którą przeszła masa kawaleryi austryackiej, huzarów, kirasyerów, Pandurów i zamierzała uderzyć na prawe polskie skrzydło. Przeciw nim wysłał jenerał Kamiński wszystką jazdę polską, jaką miał pod ręką. Właśnie trąbki zagrały do ataku, gdy Janek, a za nim Cynga wypadł na plac boju i oszołomiony zrazu, zapomniawszy o grożącem mu w tyle niebezpieczeństwie, mimowolnie wstrzymał konia i patrzał na straszny obraz roztaczający się przed nim.
W tejże chwili pierwszy pułk strzelców konnych polskich, w wyciągniętej linii, z dobytemi szablami posuwał się całym pędem przeciw huzarom austryackim. Trąbki zagrały do ataku i kiedy to posłyszy ich odgłos koń Janka, jak się nie porwie, miły Boże! jak szalony ruszył z kopyta ku długiej linii szaserów polskich. Janek nie mógł go powstrzymać, wreszcie nie chciał. Owionął go zapach prochu, rozgrzał, czuł że mu wszystka krew gra w żyłach w takt pobudki wojennej. Ledwie miał czas obejrzeć się na Cyngę, który także ruszył naprzód, ale nie ujechał i dziesięciu kroków, gdy uderzony kulą padł na ziemię... O cyganach nie było ani słychu — zapewne zatrzymali się ostrożnie w lesie.
Janek nie miał czasu i nie mógł ratować biednego swojego przyjaciela. Ze łzami w oczach, pełen wściekłego gniewu, postanowił pomścić się na Austryakach śmierci swego przyjaciela, lub zginąć... Uderzył więc kilka razy płazem swej szabli