udać, a które w tem miejscu się krzyżowały, nagle usłyszał skrzypienie kół i pluskanie koni po błocie. Widocznie ktoś jechał — jakoż wyraźnie zaraz potem usłyszał głos: a wio łysy!
Wstąpiła w chłopca otucha i czekał aż wózek nadjedzie. Wkrótce ujrzał go, a zbliżywszy się, zobaczył siedzącego na wozie jakiegoś mężczyznę szczelnie otulonego w burkę i z kapturem na głowie. Podjechawszy do wózka Janek rzekł:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! a którędy się tu jedzie do Błędowa?
— Na wieki wieków! — odezwał się gruby głos z pod kaptura, z którego wyjrzała zaraz jakaś brodata głowa — do Błędowa? a prosto przed siebie, jak strzelił.
— Bóg zapłać! — zawołał Janek i nie czekając na dalsze pytania, ruszył wyciągniętym kłusem naprzód.
Jadąc dziękował Bogu z głębi duszy, cieszył się serdecznie i wołał:
— Wio! wio! wrony...
A wrony odpocząwszy sobie nieco przebierał szybko nogami i pędził dobrym kłusem. Wkrótce też niebo poczęło się rozjaśniać i deszcz ustał, co było na rękę Jankowi, gdyż płaszczyk mu nieco przemókł i chwilami dreszcze chłopca przejmowały. W radości przypomniał sobie, że mu się jeść chce, że prawie cały poprzedni dzień nic w ustach nie miał, że trzeba nakoniec posilić się trochę. Dobył
Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.