Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

zwłaszcza, że wózek z Jankiem im przeszkadzał. Tymczasem ułani z nastawionemi do ataku lancami, przy których chorągiewki furkały głośno, przelecieli jak wicher koło wozu Janka, tratując wszystko, kłując i pędząc przed sobą przerażonych huzarów jak stado owiec. Jeszcze Janek nie oprzytomniał zupełnie, tak się to wszystko nagle stało, gdy na dzielnym białym koniu ubrany w mundur piechoty, nadjechał jakiś oficer polski z obnażoną szablą w ręku i zatrzymując się koło Janka, wołał na swoich głosem donośnym:
— Naprzód wiara! Nauczcie tych szołdrów moresu za zbójecką napaść!
Poczem pojechał dalej. Jeszcze koło wózka przeleciała jak lawa masa ułanów, potem wszystko znikło, ucichło, tylko zdala dochodził odgłos tętentu koni, wrzawy i huku wystrzałów. Janek obejrzał się, był sam. Woźnica uciekł, zostawiwszy konie i wózek na wolę Bożą, ranny huzar gdzieś zniknął, Pandury drapnęli i Janek został sam. Około niego, na drodze leżało paru ciężko porąbanych i pokłutych huzarow, ówdzie po lesie między drzewami rwał się i rżał jakiś koń ze złamaną nogą, w dali przewracały się kołpaki huzarów i świeciły dwie opuszczone przez wszystkich armaty, z kilku ludźmi zarąbanymi koło nich.
— Niemam tu czego czekać! — szepnął Janek, zeskoczył z wózka, podniósł rzucony na ziemię