Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

dynie pędzony głodem. Teraz znalazł się, jak mu się zdawało, w całkiem nieznanej sobie części lasu. Dotąd błądził między staremi drzewami, które tworząc u góry zbitą masę gałęzi, u dołu były nagie i nie dozwalały rozszerzać się drobnej roślinności — teraz wszedł widocznie w młody lasek, dobrze jak to mówią podszyty, pełen drobnych, gęsto rosnących drzewek, przez które z trudnością torował sobie drogę. Lękając się o rannego psa, musiał ostrożnie stąpać i co chwila odchylać bujnie rosnące gałęzie, co go męczyło niezmiernie i w końcu tak zmęczyło, że padł raczej niż siadł na wolniejszem miejscu i zaczął gorzko nad swym losem płakać.
— Niech się co chce ze mną dzieje — szepnął — już dalej iść nie mogę.
I w głębi duszy począł sobie robić wyrzuty, że opuścił Łęgonice, że się rzucił w szereg awantur, które nikomu korzyści nie przynoszą, a jego samego narażą na nędzną, wśród lasu, śmierć głodową.
— Nie lepiej było spać teraz w wygodnem łóżeczku? — mówił sobie.
I w wyobraźni jego rysowało się ponętnie to ciche, ciepłe i spokojne jego łóżko w dworze Łęgonickim. O! jakaż różnica między tym spokojem a tym ponurym, chłodnym lasem — coby on dał za to, żeby mógł być teraz w swym pokoju!