Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

mówił sobie Janek — jakoż wkrótce usłyszał szczekanie psa.
Potem zbliżając się coraz więcej, dostrzegł kilkoro ludzi kręcących się koło ognia, a gdy stanął od ogniska w odległości jakich dwudziestu krokow, ujrzał kilkanaście kobiet, mężczyzn i dzieci siedzących dokoła ognia, przy którym stał wielki kocioł z gotującą się zapewne wieczerzą. Z boku nieco, przy dwóch wozach pokrytych budą z płótna, siedział krwawo oświecony blaskiem ognia, stary mężczyzna, z dużą siwą brodą i trzymając w jednym ręku fajkę dymiącą się, drugą przyłożył do oczów, dla osłonięcia się od światła ogniska i patrzał w głąb lasu, w tę stronę, z której Janek przybywał. Obok niego rwał się i szczekał zajadle ogromny, czarny pies, przywiązany na łańcuchu do wozu. Wszyscy zresztą, tak kobiety jak i mężczyźni siedzący wkoło ognia spoglądali w las — nagie, okryte gdzieniegdzie tylko łachmanami dzieci powybiegały nieco naprzód, jak gdyby chciały przeniknąć ciemności i zobaczyć, kto się do nich zbliża.
Janek zatrzymał się na chwilę, przypatrując się temu dziwnemu obrazowi, wśród czarnej puszczy leśnej. Mimowolnie powstała w nim pewna nieufność, przez chwilę nawet zamyślał się cofnąć, ale wkrótce porzucił ten zamiar, raz że z kotła zalatywał go zapach gotowanego mięsa, co dla jego zgłodniałego żołądka było nie lada przynętą, po-