Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

dyczy, tem pełniejszych, im szerzej otwieramy serce, im wyżej wzrok i myśl dosięga. Oto jest treść mego życia, powiedz mi nawzajem jakiem było twoje? Czy przesyt nie przyniósł ci uleczenia? Czy ciche, domowe szczęście nie ukoiło niepokojów twego ducha? Zygmuncie, ty powinieneś być szczęśliwym, a widzę, że nim nie jesteś.
— I cóż ztąd, szepnąłem, nie odmieniłem się od dnia naszego rozstania. Daremnie rzucałem się na wszystkie strony, daremnie walczyłem, życie miało dla mnie jedną tylko strunę, a tą struną była boleść, cierpiałem zawsze i cierpię jak potępiony.
Sądziłem się silniejszym, niż byłem w istocie, ta skarga wyrwała mi się bezświadomie prawie, pomimo wszystkiego co stało między nami, Adryan był towarzyszem moich lat młodych przemawiał do mnie w sposób od którego odwykłem od tak dawna, słowa jego budziły wspomnienia i myśli przebrzmiałe, i zdobywały ufność moją. Spojrzenie jego spoczywało na mnie pełne smutku i litości, ale tej litości serca, która obrażać nie może.
— Zygmuncie, wyrzekł po długiej chwili powolnie i miękko, ja lękam się, czy ciebie nie uwiodła ta czarodziejka mglista, Cyrcea naszego wieku która czyha tylko na wysokie duchy i tyle zwichnęła umysłów, ja lękam się, czyś ty nie rozkochał się w cierpieniu.
— Ja nie wiem, odparłem bez chwili namysłu cierpienie wydaje mi się czasem jedynym objawem bytu ducha mego, a jednak czasem dochodziło we mnie do takiej siły, że za chwilę wytchnienia gotów byłem ducha się zaprzeć.