— Jakie? zapytał, wlepiając we mnie jasne spojrzenie.
— Są uczucia wzbronione, wyrzekłem mimowolnie, spuszczając oczy przed jego wzrokiem.
— Są, odparł, ale przeciwko nim złą tarczą jest zapomnienie.
— A jednak, dodałem, party dziwną żądzą wyspowiadania wezbranego ducha, gdybym ja dziś pokochał, czy miałbym inną drogę przed sobą?
— Gdybyś pokochał, powtórzył Adryan badawczo i litośnie razem, nie i wówczas nie powinienbyś zapomnieć, i znów zostawiać serce twoje bez straży.
— Więc sądzisz że mnie kochać wolno? Mnie.
— Nie! Zygmuncie, wyrzekł stanowczo, biorąc rękę moją, sumienie twoje odpowiada za mnie. Cudze życie i cudze serce oparte są na tobie, zawodzić ci ich nie wolno, ani łamać dobrowolnie przyjętego obowiązku. Dlaczegóż poślubiłeś Melanię? Jeżeliś szedł za kaprysem powabu lub serca, którego nie potwierdził rozum, jeżeli kaprys ten przeminął a ty poczułeś próżnię, przesyt, krzyż twój jest ciężkim, ale pamiętaj żeś go własnemi wyciosał rękoma, i że odpowiedzialność za czyny nasze ciężyć na nas musi.
— I cóż ztąd, czy dla tego ciężar mój staje się lżejszym.
— Nie, ale strzeż się, by błąd jeden nie wyradzał dalszych błędów, bo wówczas odpowiedzialność będzie większa i cierpienie cięższe.
Nie odpowiedziałem nic, czułem nieubłaganą prawdę słów jego.
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.