Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz mi, dodał miękko Adryan po chwili, czemu poślubiłeś Melanię.
— Poślubiłem ją w złej chwili smutku i zniechęcenia.
— Czy nie wówczas, pytał mnie dalej, gdy rozeszły się duchowe drogi nasze? Czy nie wówczas, gdyś chciał zapomnieć o wszystkiem w co wierzyłeś? Już raz Zygmuncie, oceniłeś wartość zapomnienia zakosztowałeś gorzkich jego owoców, powinienbyś pogardzić tą bronią niedołężnych.
— Więc cóż mam czynić? pytałem na wpół jego, na wpół siebie samego, pogrążony w myślach i wspomnieniach.
— Nie mam prawa, rzekł po chwili Adryan z serdecznym dźwiękiem w głosie, zaglądać do tajników twego serca: życia. Oderwane słowa, które ci boleść wyciska, nie dają mi prawa niczego się domyślać, nic odgadywać. Ja nic nie chcę wiedzieć więcej nad to co widzę. Zygmuncie, dla ciebie jest jeszcze druga ratunku, bo ty kochanym jesteś.
— Ja kochanym! zawołałem z gorzką ironią, bo w tej chwili myślałem tylko o Auguście.
— Tak jest, Melania cię kocha, mówił dalej nie zważając na przerwę moją, a miłość jest niepojętym mistrzem.
— I cóż ztąd, wyrzekłem, miłość ta będzie dla nas wzajemną męczarnią tylko, czyż Melania potrafi iść ze mną równym krokiem, i stać się w myśli jak w życiu towarzyszką moją.
— Ona ma prawo zapytać cię dla czegoś ją zaślubił, bo kocha cię i cierpi przez ciebie.