— Pani! wymówił w końcu Adryan, z niezręcznością prawdziwego uczucia głosem, który drżał tak, że trudno było rozpoznać jego brzmienia, przebacz mi to pytanie, ale powiedz mi, czy nigdy nie miałaś żadnej wieści o mężu?
Augusta zadrżała i pochyliła się, przyciskając rękę do piersi, jakby nagłym bólem przeszyta, może spodziewała się innego słowa.
— Nigdy, odparła po długiej chwili, nie wiem nawet gdzie był dotąd i czy żyje jeszcze.
— Był w Australii w ostatnich czasach, rzeki Adryan powoli, jakby chcąc oddalić ostatnie słowo.
— W Australii, powtórzyła Augusta zdziwiona, uderzona tym wyrazem, wpatrując się w niego badawczo, a dzisiaj?
— Dzisiaj on już nie żyje, wyrzekł Adryan nie podnosząc na nią oczów, przed kilku miesiącami zginął koło Melbourne, w przypadkowej walce, zostawiając znaczny majątek.
— Nie żyje, zawołała kobieta, zakrywając twarz rękoma, i przejęta wspomnieniem dawnych dni, żalem, czy też uczuciem wyzwolenia, padła na ławkę i pozostała tak długą chwilę nieruchoma.
Adryan stał przy niej przerażony wrażeniem, jakie sprawiły słowa jego, i nie umiejąc wytłumaczyć je sobie, powiódł do koła rozpacznym wzrokiem, gotów uciec z przed jej oblicza, zanim oczy podniesie, gotów uklęknąć przy niej i błagać przebaczenia za słowa, które jej boleść sprawiły.
Wówczas zbliżyłem się do niego.
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.