Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

chmury, korony drzew złociły się purpurowym blaskiem, woń jaśminów wisiała w powietrzu, gdzieś zdaleka dźwięczała pastuszków fujarka. Cisza i blask panowały światu, wymowna cisza piękna, szczęścia, harmonii. Wpływ na mnie zewnętrznego świata jest niewypowiedziany, umiem radować się promieniem słońca, smutnieć chmurą zalegającą horyzont. Wówczas pierś moja uderzyła gwałtowniej, wezbrała falą uczucia, spojrzałem na Melanię zwilżonem okiem; ona była tak piękną a ja tak stęskniony, iż nie wiedząc o tem, szukałem w jej wejrzeniu tej odrobiny miłości, coby i moje zapaliła serce.
Zdaje mi się, żem ją kochał w tej przelotnej chwili, że byłbym jak dziecko klęknął przy niej, oparł głowę na jej kolanach i zamarzył o życiu całem szczęścia, ciszy, miłości i rozkoszy.
Próżno przełamywałem naturę moją, skazywałem na milczenie szlachetne instynkta, próżno do urojonej miary chciałem przyprowadzić uderzenia serca, budziło się ono w chwili, kiedym najmniej myślał o tem; a jedna chwila, jeden promień zachodu burzył ten gmach zapomnienia tak pracowicie budowany. To uczucie była to może ostatnia przestroga losu, powinienem był zrozumieć dokładniej samego siebie i zatrzymać się, nie dokonawszy moralnego samobójstwa, jakiem było dla mnie to małżeństwo.
Spojrzałem na Melanię biorąc jej rękę, ona wysunęła ją lekko, dłoń jej nie zadrżała w mojej, wzrok był bezmyślnie utkwiony w daleki horyzont zachodu.
— Melanio, rzekłem mimowolnie prawie, patrz jak ten świat otaczający jest piękny i dźwięczny; w chwi-