nem dotąd rozrzewnieniem. Ono winić mnie mogło kiedyś o dar życia, jeźli cierpienia moje bez nazwy zbudzić się miały w jego piersi i także z życia tego uczynić męczarnie. Bo ja nie zdobyłem żadnej myśli, żadnej wiary, którą zbrojny odżegnałbym cierpienia i wlał w jego serce męztwo i wytrwałość. Sam, rozbitek życia spoglądałem na ten drobny kształt ludzki, odzywający się łzami z rzeźbionej kolebki, wyciągający rączęta instynktownym ruchem pragnienia; wreszcie odsuwany z ducha problemat bytu stanął w całej nagości przedemną w obec istoty, której powinienem był być przewodnikiem. Bez siły wiedzy, bez wiary, załamałem tylko ręce nad głową córki i to było błogosławieństwem mojem.
Dziecko to było mi żywym wyrzutem, wiecznym znakiem zapytania, groźbą przyszłości nieledwie, czułem, żem był względem niego dłużnikiem niewypłacalnym i ta myśl zatruła mi wszystkie rozkosze ojcostwa i gorzką uczyniła każdą pieszczotę.
Jednakże to nowe uczucie wiązało mnie do ogniska domowego; kochałem dziecię moje jakimś fałszywem może ale namiętnem uczuciem, Wówczas to z gorączkową energią rzuciłem się do nauki szukając w niej zapomnienia, pociechy, i winienem jej wiele chwil dobrych, a przynajmniej chwil, w których myśl moja odrywała się od dręczącej obecności. Nauka, jak matka utulić może na surowem łonie tych, co mają siłę oddać jej się zupełnie, odsłania im ona świat czarodziejskich rozkoszy, alem ja nie dotarł do tych tajników, brakło mi tu jak i w życiu myśli kierowniczej, ślepota leżała mi na oczach
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.