Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

i sercu, wielka synteza świata była dla mnie niezrozumiałą, z harmonii natury chwytałem tylko oderwane dźwięki i nie umiałem powiązać je razem. Byłem podobny do człowieka co patrzy przez jakaś ciasną ramkę na obraz i po kolei widzi rękę, twarz, fałd draperyi, ale nie może objąć całości i powiedzieć co ona wyobraża?
Tak dnie za dniami składały się na lata, tak marnie przeszła młodość moja, wchodziłem w wiek dojrzały bez żadnego owocu z życia, nie zbudowawszy nic na przyszłość, nie zdobywszy nic, nie mogąc oprzeć się na żadnem sercu, nie widząc nawet jasnej drogi przed sobą. Zabłąkany wędrowiec życia oglądałem się smutny w około po pustym świecie i pustem sercu własnem.
Położenia moje stawało się gorszem z dniem każdym; a żal do życia opanowywał mnie coraz gorętszy. Katastrofa jakaś, moralna burza zbierała się w duszy mojej, jak gradowa chmura w skwarne dni lata. Człowiek jest sam sprawcą swego losu, za cierpienia moje nie mogłem winić nikogo prócz siebie, za to co stać się miało, byłem winny zawczasu.
Oddawna stosunek mój z żoną stał się nieznośnym, dałem za wygranę wszystkiemu, co było dla mnie przyjemnością lub osłodą życia, ale nie mogłem w jej nieudolnych rękach zostawić wychowania dziecka, Córka z winy mego szalonego małżeństwa była rodzajem moralnej sieroty, chciałem być dla niej ojcem i matką zarazem, ale tutaj spotkałem niedobory własnej natury i poczułem gorzko bezużyteczność moją. Ja sam, rozbity na tysiące wątpliwości, ja,