Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

nego oka źdźbło mchu, którego wiatr nie zwiał, a na nim jako brylant migotała łza.
— Musiałaś pani być w ogrodzie i wiatr zapewne rzucił ci mech na włosy, wyrzekłem głosem, nad którego drżeniem zapanować nie mogłem.
Przesunęła ręką po włosach spokojnie, zgarnęła je i przybliżając się do lustra rzuciła w nie niedbałe, przelotne spojrzenie. Ja patrzyłem na nią jak oczarowany, zapominając o ludziach i świecie, o ich prawach i sądach.
Całe życie moje było tylko jednem pasmem fantazyi, nie nauczyłem się obliczać wrażeń moich, ni panować nad sercem. Upojony dawno zapomnianą słodyczą, rozmarzony, z błędnym wzrokiem, drżący, namiętny, patrzyłem na nią zajętą domowem zatrudnieniem.
Nikt z obecnych nie zwrócił na mnie uwagi; Melania przyzwyczaiła się oddawna do dziwactw moich, Augusta nie wiem nawet czy spojrzała na mnie.
Dręczyła mnie obecność żony, dręczyło i ciążyło mi wszystko co nas otaczało. W końcu rozeszli się wszyscy, a ja wyszedłem na świat Boży, gdzieś daleko za ogród na pola, i tu po raz pierwszy spojrzałem w siebie.
Miałem rozwagę szaleństwa.
Kochałem ją z namiętnością nagromadzoną w piersi mojej latami tęsknoty i czczości serca. Kochałem ją, nie przyszło mi nawet na myśl sprzeczać się z tem uczuciem. Owszem z jakąś wdzięcznością nieokreśloną spojrzałem w niebo, dziękując mu za to nowe życie, którem rozkwitła mi dusza, dziękując za bicia