Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę wzniesioną wspierała na ręku, a czysta linia jej profilu rysowała się światła na ciemnem tle wnętrznej ściany. Zresztą twarz jej była spokojna i nic w jej wyrazie nie zdradzało burzy, jaką przechodziła dnia tego. Czyż i w tej chwili grała komedyę?
Gdybym był mógł pochylić się na jej ramię i zajrzeć w te karty zapisane. Ta myśl opanowała mnie samowładnie jak każda pokusa, której dajemy władzę nad sobą chwilą poddaństwa.
Długo tak stałem pod jej oknem, zapominając o czasie. W końcu powstała, przebiegła okiem zapisane karty i zgasiła lampę, jednak w pokoju tym oświeconym księżycem pustać jej widną była memu oku. Zbliżyła się do okna, ja odsunąłem się szybko, Augusta otworzyła je i stanęła w niem w zwykłej postawie z głową trochę podniesioną. Niepodobieństwo było, żeby mnie nie spostrzegła, krzak ani drzewo żadne nie znajdowało się w bliskości, bym się mógł za nie ukryć. Przed domem z tej strony ogrodu rozścielała się szeroka murawa, w tej chwili srebrna od rosy i księżyca. Zbliżyłem się więc znowu pod okno.
— Czy pani nie słaba — spytałem — przechodząc się po ogrodzie widziałem tak późno światło w pani oknie.
To samo pytanie ona mogła zwrócić do mnie; w tej chwili nie zastanowiłem się nad tem i stałem pożerając wzrokiem jej łagodne rysy.
— Miałam list do napisania — odrzekła — i zapomniałam spojrzeć na zegarek.