— A Zosia? — spytałem chcąc przedłużyć rozmowę.
— Zosia śpi doskonale — odparła, wskazując mi jej łóżeczko ocienione spuszczoną kotarą i zabierając się do zamkniecia okna.
Zatrzymałem jej rękę machinalnym ruchem.
— Pani — spytałem z cicha — czy nie odebrałaś dzisiaj jakiej złej wieści, jakiego smutnego listu? zdajesz się blada, zmieniona.
— Nie — odpowiedziała ze zdziwieniem, cofając rękę — wszakże dziś nawet nie jest dzień pocztowy.
— Prawda, jednak sądziłem.. myślałem.
Nie wiedziałem co dalej powiedzieć, ale Augusta nie dosłuchała nawet stów moich.
— Dobranoc panu, już późno — wyrzekła tłumiąc lekkie ziewnięcie.
I zamknęła okno, zapuściła storę, a ja odalić się musiałem.
Któż odgadnie, zkąd pochodzą smutki nasze i wesela tajemne? Po tych kilku słowach, po ujrzeniu jej odszedłem se zmienioną myślą, wśród zachwytów ducha mego, wcisnęło się cierpienie nieujęte. Czemu? Co zmieniło się między nami? Obejście jej było jak zwykle przyjacielskie z odcieniem chłodu, może za niewczesne pytania, które jej uczyniłem, może za niewczesną godzinę, w której uczynione były. Czy te jej łzy, to cierpienie, było mi bodźcem nadziei? i traciłem ją widząc tę spokojność? Kobieta, która cierpi, jest bezbronną na pokusy, boleść zmniejsza jej siłę oporu i każe jej szukać wsparcia lub zguby w drugiej istocie.
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.