Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzień ten tak ważny dla mnie, stanowiący epokę w wewnętrznych fazach mego ducha, nie zmienił nic na pozór w stosunkach naszych i wiele dni podobnych ubiegło napiętnowanych dla mnie męczarnią lub rozkoszą, zanim wezbrane uczucie wybuchnęło wyznaniem. Nie wiem jak obecni: żona, dziecię nawet, mogli nie widzieć tego wewnętrznego pożaru, którego odbłyski płonęły mi na twarzy i w oczach. Nie wiem czy Augusta mogła nie domyślać się tego co wrzało w piersi mojej. Samotny błąkając się po ulicach parku, po pokojach domu, wynurzałem jej ukryte myśli, namiętne cierpienia, ale widok jej zatrzymywał mi słowa na ustach, nieledwie spojrzenia w oczach. Drżałem jak dziecko przed mistrzem, pod spokojnym blaskiem jej źrenicy, pod majestatem jej pogodnego czoła. Samotny, bóstwiłem ją i przeklinałem na przemian, widziałem w niej zimną kokietkę, wabiącą a niechcącą widzieć roznieconej żądzy, wyrachowaną egoistkę, mierzącą na szali rozwagi uderzenia serca, lub jakąś istotę ze mgły i śniegu, niedostępna ludzkim uczuciom i cierpieniom. Ale ciepły, serdeczny dźwięk jej głosu, ale jej twarz ruchliwa, promienna, ale słodycz uśmiechu, zadawały fałsz bluźnierstwom rozszalałej myśli.
Nadewszystko dręczyła mnie zagadkowość jej przeszłości, śledziłem ją krok za krokiem, niewidzialny kryłem się w gąszczach zarośli lub po za szybami jej okna. Życie jej całe było dla mnie przezroczyste jak kryształ, sam miotany bez steru falami życia, nie mogłem pojąć źródła jej pogody, ani źródła tych