Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Augusto, jesteś bez litości, — szepnąłem, nie mogąc znieść jej pogardy, nie mogąc ręki mojej oderwać od niej, ja cię kocham.
— Czy wiesz pan — odrzekła gwałtownie, pochylając się ku mnie i topiąc wzrok w moich oczach, czy wiesz co znaczy to słowo zwrócone do mnie? Czy dałam ci kiedykolwiek prawo je wymówić? Czy odpowiedzieć na nie mogę inaczej jak wyrazem pogardy?
Tego było zanadto, dwakroć powtórzona obelga oprzytomniła mnie nagle. Powstałem i nie puszczając jej ręki, wyrzekłem z goryczą:
— Masz pani słuszność, zapomniałem do kogo mówię, sądziłem, że głos serca, w sercu znajdzie jeźli nie współczucie, to zrozumienie i litość, omyliłem się, przebacz mi, obrazić cię nie mogłem, bo miłość taka jak moja obrazą nie jest, to tylko cierpienie nad siły.
Zamilkłem zwyciężony wzruszaniem, łzami nabrzmiewały mi powieki, nie chciałem im dozwolić spłynąć, czułem, że te łzy nawet będą dla niej dowodem słabości tylko, że ona ich zrozumieć nie zechce.
Augusta targnęła tylko niecierpliwie rękę, którą ciągle więziłem w moich. Nie mówiła nic, bo i cóż po tych ostatnich słowach powiedzieć mogła, ale ja jak spadający w przepaść, co chwyta się nici pajęczej, wyrzekłem znowu po chwili łagodniej.
— Dorzucasz pani ostatnią kroplę goryczy cierpiącemu, depczesz upadłego, a przecież ty, którą wi-