Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

działem płaczącą, powinnaś przynajmniej ocenić wartość łzy.
— Rozumiem, — pochwyciła Augusta — wyśledziłeś pan jakąś chwilę słabości i zbroisz się nią przeciwko mnie, ale wiedz pan, że cierpienie jeszcze upadkiem nie jest. Nie dałam prawa nad sobą litości ani pociechy.
— Wiem, — odparłem — że pani pociechy nie potrzebujesz, ja sam zbolały wiem to jedno tylko, że cierpię także, że kocham.
I bezsilny, zwyciężony, opuściłem głowę ku ziemi, ręka jej wyśliznęła się z mojej. Kobieta korzystając z tego oddaliła się szybko, patrzyłem za nią bezmyślnie. Nie miałem już siły ją zatrzymać, wszystko nagle zczerniało mi w oczach, a ten świat wiośniany, tak kwitnący przed chwilą, przemawiał tylko do mnie dźwiękiem szyderstwa i rozpaczy.
Nie miałem wówczas siły rozważyć następstw minionej chwili, zmierzyć przepaść, jaką ona wykopała między nami, Nie czułem nic, prócz tej palącej rany serca, która nie dozwoliła mi nawet czuć goryczy obrażonej dumy; kochałem zbyt prawdziwie, zbyt głęboko, by jakiebądź inne uczucie pomieściło się w mojej piersi rozdartej i dało wytchnienie sercu chociażby zmianą cierpienia.
Chwila ta była niepowrotną może, czemuż pozwoliłem jej się przemknąć tak szybko? Czemu nie wyspowiadałem przed nią wezbranego ducha? Czemu głębi zbolałej myśli nie odkryłem? Wówczas byłaby przynajmniej odeszła z żalem i bez pogardy. Ale