Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Byłem jej posłuszny jak dziecko i wyszedłem chwiejącym krokiem, wspierając się na ramieniu Józefa.
Noc całą miałem straszną gorączkę, majaczyłem, i nie wiem czy przez sen, czy rzeczywiście widziałem jej postać migającą koło mnie. Nad ranem dopiero zasnąłem snem ciężkim i nie obudziłem się aż koło południa. Z początku zdało mi się, że wypadki dnia przeszłego były snem tylko, ale powoli przypomniałem sobie wszystko z jakimś strasznym bólem, nie dającym się z niczem porównać. Później dopiero zacząłem namyślać się nad tem, co mi czynić wypadało, bo czułem, że to, co zaszło, było niepowrotnem. Naprzód trzeba mi było koniecznie zobacyć Augustę, wyczytać przebaczenie i litość w jej oczach. Dziwno, wówczas nie czułem obrazy żadnej, ani upokorzenia, mimo pogardy, z jaką odrzuciła miłość moją, nie mogłem wzbudzić w sercu żadnej nienawistnej myśli przeciwko niej.
Czekałem długo czy nie usłyszę jej głosu, lekkiego kroku koło drzwi, czy nie zapyta o mnie, ale napróżno, dom cały pogrążony był w milczeniu Wreszcie nie mogąc powstrzymać niecierpliwości mojej, wstałem chociaż z trudnością i wyszedłem ze swego pokoju.
Wszystko w domu szło zwykłym trybem, nakrywano do obiadu, spytałem o Augustę, była w ogrodzie poszedłem jej szukać. Siedziała na ławce tuż pod domem z książką w ręku, ale oczy jej nłe spoczywały na kartach, wlepiały się w przestrzenie, znać w nich było zamyślenie głębokie. Na mój wi-