— Więc pani wierzysz tylko — zapytałem — w realne, materyalne cierpienie? więc nie sądzisz, by duch i serce miały swoje prawa i potrzeby.
— Duch i serce — powtórzyła Augusta — czyż świat cały nie stoi dla nich otworem; co krępować może ich działalność, przeinaczać ich prawa niewzruszone. Szczęście leży w nas samych, bo od nich zależy. Dla czego duch pana cierpi?
Słuchałem jej zdumiony, czy wyrazy miały dla nas wprost przeciwne znaczenie, żeśmy w te same odzywając się słowa porozumieć się nie mogli.
— Cierpię — odparłem — i cierpiałem zawsze, bo wszystko co mnie otacza, razi mnie dysharmonią, bo duch mój skrępowany rwie się w nieskończoność.
— Czyż nieskończoność nie leży otworem przed każdym co ma odwagę w nią spojrzeć? Czyż ona nie otacza nas zawsze i wszędzie? Doprawdy nie umiem pana zrozumieć.
I to mówiąc, patrzała na mnie ciekawym i uważnym wzrokiem. Widocznie staliśmy na dwóch krańcach duchowego świata. W milczeniu załamałem ręce, bo już nie wiedziałem w jakich wyrazach odezwać się do niej.
— Więc pani nie cierpiałaś nigdy? — zapytałem prawie z rozpaczą.
— Cierpienie — odparła zwolna i poważnie — jest konieczną przypadłością życia, spotykałam się z niem nieraz.
— Ale dla pani ono było zapewne wypadkiem i chwilą, nie zrosło się z myślą twoją, nie zespoliło z bytem.
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.