— Nie płacz tak, Zosiu — mówiła Augusta, przerywając zatrudnienie swoje i tuląc maleńką do piersi — nie płacz tak, bo i ja gotowam rozpłakać się także.
— Ty nie potrzebujesz płakać — mówiło dziecię ze zwyczajną temu wiekowi logiką, zarzucając jej ręce na szyję — ty mnie nie kochasz, gdybyś mnie kochała zostałabyś z nami.
— Kocham cię Zosiu jak własne dziecko — odparła — a jednak odjechać cię muszę, naucz się zawczasu najdroższa, że nie zawsze wolno nam robić to, cobyśmy chcieli.
— Dla czego? — pytała dziewczynka — gdzież ty pojedziesz? czy ci tam lepiej będzie niż tutaj? czy cię tam tak kochać będą? Ja byłam taka grzeczna, nie zasłużyłam byś mnie porzucała. Czyż nie posłuchałam cię kiedy?
— Prawda — odpowiedziała Augusta z uśmiechem łzawym — prawda, byłaś dobrem i posłusznem dzieckiem, a jeśli mnie kochasz to pamiętać będziesz na zawsze nauki moje i słuchać jak gdybym tu była.
— O nie — przerwała Zosia ze łkaniem — ja niechcę tu zostać bez ciebie, weź mnie z sobą, weź z sobą.
— Jakto Zosiu, a ojciec i matka, czy chciałabyś ich zostawić?
— Ja kocham mamę i tatę, ale ciebie więcej daleko.
I cisnęła się do niej rozżalona, obejmując jej szyję drobnemi rączkami. Augusta milczała przez chwilę wzruszona szukając odpowiedzi.
— Tak ci się teraz zdaje Zosiu — wyrzekła w końcu drżącym głosem, — bo czujesz, że mnie masz utra-
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.