Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

czonem dziwakiem". Uczucie draśniętej miłości własnej, obrażonej dumy, wyryło mi te dwa frazesa w mózgu ognistemi zgłoskami. Próżno usiłowałem się łudzić, ja dla niej byłem niczem, niczem zupełnie. Pobieżnie, jednem pociągnięciem pióra załatwiała się z tak nieznaczącą indywidualnością, podnosząc się sama w jakieś chłodne, nadpowietrzne sfery. Wsparłszy głowę na załamanych dłoniach, długo zostawałem pod brzemieniem gorzkiego uczucia, któremu nic się nie równa na świecie.
Zrazu za tę pogardę znienawidzieć ją chciałem, nie mogłem. Pogardzić nią nawzajem, potępić ją w imię praw serca, nie mogłem także. Całą wyższością pogodnego ducha panowała nademną. Mógłżem ją kochać mniej dlatego tylko, że była czystą i w myśli nawet nieskalaną?
Nie, po tem co zaszło, po tem com przeczytał, po tem com uczynił, widziałem tylko jedną drogę przed sobą, a tą drogą była śmierć. Próżno chwytałem się jak nici zbawczej ostatniej nadziei, śledziłem tajemnicę jej serca. Teraz mogłem umrzeć spokojny, byłem dla niej niczem, niczem zupełnie. Może nawet śmierć moją, śmierć, której była sprawczynią, przyjmie obojętnem wzruszeniem ramion, jako ostatnie szaleństwo dziwaka.
Ale nie, to być nie mogło, obojętność ma swoje granice — zresztą mniejsza. Czułem to tylko, że bez niej i przy niej zarówno żyć mi niepodobna. Może też potem, po śmierci mojej zostałaby się przy Zosi, nie zostawiłbym dziecka mego sierotą przy domowem ognisku wygasłem.